Wziąłem waderę na grzbiet. *Już nie żyjesz prostaku!*- krzyknąłem w
myślach. Nic nie słyszałem. Jedynie łomot mojego serca i wolne bicie
serca Dalii...
- Trzeba jej zaaplikować jakiś lek... - Powiedziałem i ruszyłem w stronę
mojej jaskini, w której mieszkałem za czasów młodszych lat [gdy w wieku
ludzkim miał jakieś 19-20 lat]. - Jak dobrze, że chciałem być medykiem!
- Powiedziałem uradowany. Ostrożnie położyłem Dalię na posłaniu ze
skóry łosia i zacząłem szperać w poszukiwaniu kilku składników do
zrobienia lekarstwa. Prawie wszystko było potłuczone, tylko 3 fiolki
zostały nienaruszone. Brakowało jeszcze jednej...
- Co robić?! - Pytałem siebie samego. - Nie pozwolę jej umrzeć! Jakimś
cudem znalazłem nieco popękaną buteleczkę. Zmieszałem wszystko i
przelałem do największej fiolki. Wlałem Dalii do pyszczka...
- Jak się czujesz? - Zapytałem.
<Dalia?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz