Byłam bardzo załamana i zmartwiona tym, że moja mała Angel zaginęła. Gdy
Vaxanaria wygłaszała zebranie, usiadłam pod drzewem i ze spływającymi
łzami myślałam o córce. Otarłam łzy. W pewnym momencie zauważyłam
zakrwawionego i kulejącego Lestilla biegnącego w moją stronę.
-Lestill, co się stało?- krzyknęłam zatroskana
-Próbowałem...-ledwo oddychał- uratować.. Angel...
-Ale.. Co z nią? Żyje?
-Tak, żyje. Walczyłem z nimi, nie udało się...
-A Angel? Zabrali ją ze sobą?
-Nie, to coś gorszego!
Lestill złapał mnie za łapę, po czym zaciągnął nad przepaść. Stało tam
drzewo, którego jedna z gałęzi wisiała niemalże w połowie urwiska
długiej na jakieś 20-30 metrów. Na tej gałęzi ledwo co trzymała się
Angel.
-ANGEL!!!- wrzasnęłam
Po chwili przybiegła reszta watahy. Spojrzałam na nich z nadzieją, że mi
pomogą. Wdrapałam się na drzewo, po czym powolutku zbliżałam się do
córki. Wszyscy stali nieruchomo, uważnie obserwowali ruchy Angel. Byłam
już bardzo blisko niej. W pewnej chwili niemalże spadła, na szczęście
zdążyła uczepić się pazurkami. Jednak po kilku sekundach gałąź ułamała
się, a Angel razem z nią spadała. W ostatniej chwili złapałam Angel w
pysk, po czym jak najszybciej starałam się zejść z drzewa. Po chwili
gałąź złamała się tuż przed nami, a ja trzymając córkę w pysku ledwo
zdołałam trzymać się wystających skał.
<Niech ktoś dokończy! >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz