Przyszedłem na świat w typowym, zwykłym lesie mieszanym. Rosły tam głównie krwisto zielone buki i ciemne sosny. Te pierwsze były ulubionym drzewem mojego ojca, drugie matki. Urodziłem się u boku starszych braci:
Dingo, podczas moich narodzin miał 10 miesięcy:
Mike, podczas moich narodzin miał 3 lata:
Nie przyszedłem na świat sam. Wraz ze mną na świat przyszła Loo, moja siostra:
Żyło się nam dobrze, u boku naszej matki, Glimmer...:
...i ojca, Picallo:
Ich wataha zaczęła niespodziewanie rosnąć, dołączał członek po członku, a życie kwitło podobnie jak stokrotki na naszej łące. Minęły już 2 miesiące wspólnego życia, co według nas, szczeniąt, oznaczało zabawę. Moich braci spotkały dobre rzeczy. Mike znalazł sobie partnerkę, Valixy, a Dingo dorósł:
Wszyscy śmiali się z niego, z jego wzrostu oraz budowy. Wtedy ojciec, znany ze swej surowości, wygnał wszystkich, którzy mu w jakikolwiek sposób dokuczali. Wtedy znów wataha była nieliczna. Pewnego dnia, ojciec otrzymał wiadomość, że jego brat, Mack niedługo dołączy wraz ze swoją liczną watahą. Tylko nie to! Ale cóż, będąc młody, nie mogłem nic zrobić. Czekaliśmy na nich kolejne dwa miesiące. Wujek był jakoś dziwnie miły, z natury taki nie był... Loo unikała go, a on się mnie uczepił, przez co siostra również mnie unikała. Było mi smutno z tego powodu, ale najwyraźniej tak musiało być. Miesiąc już należał do naszej watahy. Wtedy ojciec zaczął wychodzić często i długo nie wracać. Za rzeką czaiła się podobno wroga wataha, która miała lada moment zaatakować. Póki co wojna ograniczała się do pogróżek i ostrych słów obu stron. Trwało to miesiąc. Pewnego dnia Mack pod nieobecność rodziców wziął mnie za kark i zaniósł na klif. Spojrzałem w dół i natychmiast odskoczyłem. Niekończąca się przepaść, sprawiała wrażenie cmentarzu. Wuj popchnął mnie, a ja trzymałem się kurczowo skały.
- Chcę, żebyś wiedział, że masz nigdy nie wracać. Moja wataha, która czatuje nad rzeką już wzięła się za twoją rodzinę. Zostałeś mi tylko ty. Ach... Niech żyje nowy król, Mack! - Powiedział i zaśmiał się szyderczo. Odepchnął moje łapy. Zacząłem spadać, a siła grawitacji miotała mną na prawo i lewo. Rozwinąłem skrzydła i poleciałem na skalną półkę. Gdy śmiech Macka ustał, usłyszałem kroki. Odszedł. Wzleciałem znów w powietrze i wyleciałem po drugiej stronie przepaści. Zamyślony, leciałem, leciałem, aż w końcu wpadłem na wilczycę. Siedziała na drzewie, z dala od słonecznych promieni.
- Ach, przepraszam cię. - Powiedziałem wyciągając do niej łapę.
< Harxia, dokończysz? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz