Obudziłem się w jaskini z resztą rodzeństwa i rodzicami u boku. Ziewnąłem głośno, przez co obudziłem Fatamanę.
- Hej Fati. - Mruknąłem przeciągając się.
- Cześć Elvis. - Odparła ziewając.
- Chcesz iść ze mną w góry? - Spytałem
- A czy mama pozwoliła? - Odpowiedziała pytaniem.
- Nie. - Odparłem.
- Więc nie, dziękuję. To niebezpieczne. Ty możesz iść. - Wypowiedziała
się Fatamana, po czym przewróciła się na drugi bok. Rodzice spali i
reszta też. Cichutko wymknąłem się z jaskini. Rozejrzałem się. Wszyscy
jeszcze spali, a ja zawsze wstawałem pierwszy. Zgodnie z moimi
zamiarami, udałem się w góry. Słońce wschodziło, a pierwsze promienie
słońca już oświetlały wesołą okolicę. Góry nie były wysokie, ani strome.
Były to troszkę większe pagórki, po których można było spokojnie biegać
i skakać. Wśród kosodrzewiny ujrzałem coś niebieskiego, co okazało się
jeziorem. Lustro wody było muskane przez delikatny wietrzyk, a
kosodrzewiny kołysały się lekko. W wodzie ujrzałem dwie barwne rybki.
Nagle stały się większe i pływały w kółko. Wszedłem do wody. Ku mojemu
zdziwieniu ryby nie odpłynęły wystraszone moim widokiem, lecz zaczęły
krążyć wokół mnie. Spojrzałem w wodę, a jakby namalowany na niej widniał
obrazek:
Zorientowałem się, że stoję tam ja i jeszcze ktoś. Zamyśliłem się przez
chwilę tak głęboko, iż nie spostrzegłem zniknięcia rybek. Rozejrzałem
się i wyszedłem z wody. Popędziłem do watahy, a konkretniej do naszej
jaskini. Postanowiłem, że nikomu o niczym nie powiem. Zamiast tego
milczałem cały dzień jak ryba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz